niedziela, 12 stycznia 2014

Obraz Utracony




Obraz Utracony

Czy obraz w ogóle może kogoś zmienić? Jeśli nie może- to po co malować? Żeby się podobało? Komu?  Mi?  To dlaczego wiecznie czuje niedosyt? Wiecznie mi się nie podoba! Maluje i obraz ten nie wystarczy, musi być następny.
Jak zaspokoić tę potrzebę malowania którą odczuwam?  Czy da się ją zaspokoić? Czemu jeden obraz nie wystarczy? Czy istnieje Obraz Idealny?

Jestem przekonany że sztuka jest dowodem na odwieczne pragnienie człowieka. Cóż przez to rozumiem? Mam na myśli pragnienie które związane jest z potrzebą oglądania prawdziwego, spełnionego obrazu. To że wciąż malujemy, że ciągle tworzymy, dowodzi tylko temu że potrzeba ta nie jest do zaspokojenia. Czy znajdziemy ukojenie?

Me serce pamięta, by szukać Twojego oblicza, Twojego oblicza zawsze pragnę szukać.
Ps 27,8 (Biblia Paulistowska)
O Tobie mówi moje serce „ Szukaj Jego oblicza” Szukam, o Panie Twojego Oblicza
Ps 27, 8 (Biblia Tysiąclecia)

Czyżby to pragnienie o którym pamięta serce ,mógł zaspokoić tylko Bóg?  Czy to Jego Oblicza wciąż poszukujemy? W końcu jak podaje Biblia zostaliśmy stworzeni na jego „obraz i podobieństwo”.  Czy tam jest źródło twórczości?  Czyżby Sztuka była poszukiwaniem Utraconego Obrazu? Nie wiem, ale jeśli tak jest ,cóż to musi być za obraz!?
Sądzę że nie bylibyśmy w stanie spojrzeć na „obraz idealny” tzn. taki który w pełni odsłaniałby prawdę o nas samych. Czy w dziejach ludzkości nie mieliśmy przypadkiem takiej sytuacji? Św. Łukasz Ewangelista tak opisuje scenę spotkania Chrystusa  z Herodem:

Na widok Jezusa Herod bardzo się ucieszył, bo od dłuższego czasu chciał go zobaczyć. Słyszał bowiem o Nim i spodziewał się ujrzeć jakiś znak dokonany przez Niego. Zadawał mu więc wiele pytań.
Lecz Jezus na żadne z nich nie odpowiedział.
Byli przy tym obecni wyżsi kapłani i nauczyciele Pisma, którzy gwałtownie Go oskarżali. Wtedy Herod wraz ze swoimi żołnierzami okazał Mu pogardę.
Wyszydził go, ubrał w lśniącą szatę i odesłał z powrotem do Piłata.
Łk 23, 8-11

Milczenie Chrystusa w scenie spotkania z Herodem wydaje się czynić Go obrazem „nie do przyjęcia”. Chrystus milczy, nie odpowiada Herodowi na jego liczne pytania. Nie spełnia jego oczekiwań. Czym była ciekawość Heroda?  Żądaniem Znaku? Pychą. Miał swoje oczekiwania.  Tetrarcha ucieka w ironię, w wyszydzenie, a co za tym idzie odrzuca Go, ubiera w purpurę i odsyła. Nie tego się spodziewał.  Milczący obraz staje się dla niego nie do zniesienia. 





Fra Angelico świetnie ukazuje to w swoim  fresku przedstawiającym scenę naigrywania się .Znajduje się on w jednej z cel Klasztoru San Marco we Florencji. Chrystus siedzi na tronie, ma zasłoniętą twarz. Jednak  spod chusty wyczuwamy  jego spojrzenie. Dłonie oprawców nie należą do konkretnych osób.  Namalowane są w przedziwny sposób.  Są jakby odcięte. Są dłońmi symbolicznymi, które nieustannie krążą aby zadać cios. Nie jest to scena przedstawiająca jedną konkretną sytuację, zatrzymaną w czasie. Jestem przekonany że obraz ten jest szalenie współczesny.  Opowiada on o wyszydzeniu nie tyle Chrystusa co szydzeniu z Prawdy, zasłanianiu jej oczu, jej oblicza, w obawie przed koniecznością spojrzenia. To Prawda która tronuje ale jej insygniami jest gąbka nasączona octem i kij, a zamiast uznania plwociny i pogarda.
 Co znaczy spojrzeć Prawdzie w oczy? Czy mamy na tyle odwagi aby zdjąć Jej chustę z twarzy? Ale wtedy musielibyśmy się zmienić…




czwartek, 9 stycznia 2014

Św. Augustyn, Confeciones



Oczy kochają kształty piękne i rozmaite, i barwy świetne a miłe. (…) Są to cenne dobra, ale moim dobrem jest Bóg, a nie one. (…) Jak niezmiernie dużo dodali ludzie do istniejących już powabów oczu przez różnorakie sztuki i rzemiosła w szatach, w obuwiu, naczyniach i wszelkiego rodzaju wyrobach, a nawet w obrazach i różnorakich utworach rzeźbiarskich, które znacznie wykraczają poza konieczną i umiarkowaną potrzebę i zbożną treść. (…) Piękne dzieła, które dusza odtwarza rękami artystów, mają źródło w owej piękności, wyższej ponad dusze, do której w dzień i w nocy tęskni dusza moja. Lecz twórcy i zwolennicy czerpią z niej jedynie miernik ich uznania, a nie czerpią sposobów używania piękna.

Św. Augustyn, „Wyznania”

Kolejni "biegacze"








































A przecież malarstwo w ogóle jest czymś więcej lub czymś mniej niż ono samo. Każde malarstwo ma za cel wyprowadzenie widza poza granice uchwytnych zmysłowo barw i płótna ku pewnej rzeczywistości, toteż dzieło malarskie dzieli ze wszystkimi symbolami podstawową ich własność ontologiczną – jest tym, co symbolizuje. Jeśli malarz nie osiągnął swojego celu – bądź w ogóle, bądź też w przypadku konkretnego widza – i obraz nigdzie poza samego siebie nie wykracza, nie może być mowy o nim jako o dziele sztuki. Mówimy wówczas o kiczu, o porażce artystycznej itd. 
Artysta, który sądzi w swej niewiedzy, że bez formy kanonicznej stworzy jakoby coś wielkiego, przypomina piechura, któremu przeszkadza, jak mniema, twardy grunt pod nogami i który uważa, że poruszając się w powietrzu dotarłby dalej niż idąc po ziemi.
W istocie, artysta taki odrzuciwszy formę doskonałą, podświadomie czepia się okruchów i odłamków form, ale form przypadkowych i niedoskonałych i owe podświadome reminiscencje opatruje nazwą „twórczości”.
Nawiasem mówiąc, prawdziwy artysta nie dąży za wszelką cenę do czegoś oryginalnego, lecz dąży do piękna, do piękna obiektywnego, to znaczy do wyrażonej artystycznej prawdy rzeczy, i daleki od małostkowej ambicji wcale nie myśli, czy jest pierwszym, czy setnym człowiekiem mówiącym o owej prawdzie. Oby była to prawda, a wówczas wartość dzieła sama się ukształtuje. Jak każdego, kto żyje, pochłania go myśl, czy żyje wedle prawdy, czy nie, a nie wedle tego, czy życie jego jest podobne do życia sąsiada; prawdziwy artysta sam żyje dla owej prawdy i wierzy, że wierne życie dla prawdy na pewno jest jednostkowe i z samej istoty zupełnie niepowtarzalne, a może być prawdziwe tylko w nurcie całej historii ludzkości, a nie w oderwaniu od niej. Artysta wykorzystując ogólnoludzkie kanony artystyczne, jeśli ustalono takie w danej dziedzinie, dzięki nim
i w nich znajduje siłę do przedstawienia w sposób prawdziwy oglądanej przez siebie rzeczywistości, i wie nieodparcie, że jego twórczość, jeśli jest spontaniczna, nie powtarza twórczości kogoś innego, i nie to go niepokoi, czy jego dzieło zbiega się z cudzym, lecz czy prawdziwe jest jego przedstawienie. Uznanie kanonu jest przeżyciem więzi z całą ludzkością i uświadomieniem sobie, że życie naszych przodków nie było daremne, jeśli prawda, którą się kierowali, została utrwalona i oczyszczona przez sobór narodów i pokoleń, krystalizując się w kanonie.

Najbliższy cel to zrozumienie sensu kanonu, przeniknięcie jego głębi, niczym zgęszczonego rozumu ludzkości, i po osiągnięciu wysiłkiem ducha wyższego poziomu, uświadomienie sobie, jak z tej wysokości mnie, indywidualnemu artyście, objawia się prawda rzeczy. Dobrze wiadomo, że napięcie, jakie rodzi umieszczenie indywidualnego rozumu w ogólnoludzkich formach, wyzwala źródło twórczości. Przeciwnie, słabość i egoizm ujawnia się ucieczką od ogólnoludzkich form, stawiając artystę na poziomie niższym od tego, który już osiągnął, na (poziomie wcale nie osobowym, lecz zajmowanym przypadkowo i podświadomie. Mówiąc obrazowo, wkładanie do kałamarza palca zamiast pióra w celu napisania wiersza wcale nie stanowi oznaki autonomii jednostki
ani przejawu jakiegoś szczególnego natchnienia. Im trudniejszy i bardziej oddalony od powszedniości jest przedmiot sztuki, tym większego skupienia wymaga odpowiedni rodzaj kanonu artystycznego, zarówno ze względu na odpowiedzialność wobec samej sztuki, jak i z powodu hermetyczności potrzebnego w danym przypadku doświadczenia.

Paweł Florenski, Ikonostas i inne szkice